Taizé to mała wioska we Francji, do której każdego roku ściągają tysiące ludzi z całego świata. Na niewielkim wzgórzu w Burgundii spotykają się różne narody, kultury, języki i wyznania. Jest to miejsce bardzo niezwykłe, a jednocześnie, zaskakująco mało znane w Polsce. Może czas to zmienić…
Historia tego miejsca zaczyna się podczas II Wojny Światowej, kiedy młody Szwajcar Roger Schütz (później znany jako brat Roger) przyjechał tam, aby pomagać uchodźcom uciekającym z okupowanych przez Niemców terenów (Taizé znajdowwało się wówczas w pobliżu linii demarkacyjnej). Po wojnie Brat Roger osiedlił się tam razem z kilkoma innymi braćmi – nota bene dając początek ekumenicznej wspólnocie zakonnej. Z czasem na wzgórze zaczęli przyjeżdżać młodzi ludzie z całego świata, aby wziąć udział w promowanej przez wspólnotę „Pielgrzymce Zaufania przez Ziemię”. I tak to trwa do dzisiaj.
A jak to wygląda w praktyce?
Życie na wzgórzu toczy się tygodniowym cyklem. Do Taizé przyjeżdża się i kwateruje w niedzielę. Można przyjechać z własnym namiotem lub zostać zakwaterowanym w dormitoriach (w których jest zwykle po 6 łóżek). Przy okazji czegoś, co nazwalibyśmy check-inem, uiszcza się też udział w kosztach. To, ile powinniśmy zapłacić zależy od narodowości i wieku (osoby powyżej 30 roku życia płacą więcej). Celem braci jest to, aby względy ekonomiczne nie powstrzymywały ludzi przed przyjazdem (dlatego osoby z uboższych krajów płacą mniej). W tym roku ten koszt dla Polaków plasował się ok 70 Euro dla osób poniżej 30 roku życia i 140 euro dla osób starszych.
W poniedziałek zaczyna się normalny program i trwa do soboty.
PLAN DNIA W TAIZÉ:
A jak to wygląda w praktyce?
Życie na wzgórzu toczy się tygodniowym cyklem. Do Taizé przyjeżdża się i kwateruje w niedzielę. Można przyjechać z własnym namiotem lub zostać zakwaterowanym w dormitoriach (w których jest zwykle po 6 łóżek). Przy okazji czegoś, co nazwalibyśmy check-inem, uiszcza się też udział w kosztach. To, ile powinniśmy zapłacić zależy od narodowości i wieku (osoby powyżej 30 roku życia płacą więcej). Celem braci jest to, aby względy ekonomiczne nie powstrzymywały ludzi przed przyjazdem (dlatego osoby z uboższych krajów płacą mniej). W tym roku ten koszt dla Polaków plasował się ok 70 Euro dla osób poniżej 30 roku życia i 140 euro dla osób starszych.
W poniedziałek zaczyna się normalny program i trwa do soboty.
PLAN DNIA W TAIZÉ:
- *7.30 – Msza Święta dla chętnych (codziennie odprawiana w innym języku).
- 8.15 – Modlitwa poranna (modlitwa ma formę medytacyjną. Jest dużo kanonów śpiewanych w wielu różnych językach. Czytane są fragmenty Pisma Świętego. W środku modlitwy jest 10 minut ciszy na modlitwę osobistą).
- 9.00 – śniadanie (godzina jest przybliżona. Śniadanie zaczyna się po prostu po modlitwie. Na śniadanie CODZIENNIE – z wyjątkiem niedzieli – jest bagietka + masło + kawałek czekolady + rozpuszczalna herbata. Jak to jeść? Tu każdy musi wypracować swój system.)
- 10.00 – wprowadzenie biblijne (jeden z braci prowadzi konferencję. Tematy zwykle są oparte na fragmentach Pisma Świętego. Wprowadzenie zajmuje około godziny i jest prowadzone w języku angielskim. Dla ludzi, którzy nie mówią po angielsku organizowane są tłumaczenia).
- 12.20 – Modlitwa południowa
- 13.00 – obiad (tutaj trzeba ustawić się w dość długiej kolejce i nie nastawiać się na wielkie przeżycia kulinarne. Na obiad zwykle podają coś na ciepło – najczęściej makaron lub ryz zmieszane z jakimiś warzywami + ser + bułka + ciastko + owoc. Do popicia kranówa.)
- 15.15 – spotkanie w grupach (na pierwszym wprowadzeniu biblijnym ludzie dzielą się na małe, międzynarodowe grupki. Zwykle po około 10 osób. W tych grupach dyskutuje się w oparciu o pytania, które zostały podane na wprowadzaniu biblijnym.)
- 17.00 – podwieczorek (ciastko + ‘herbatka’ – jest w cudzysłowiu, bo to nie jest coś, co przeciętny Polak rozumie pod pojęciem herbata).
- 17.30 – warsztaty dla chętnych. (Codziennie jest kilka tematów do wyboru.)
- 19.00 – kolacja
- 20.30 – modlitwa wieczorna (po modlitwie bracia wychodzą na kościół i zwykle zostają tam dość długo. Jeśli ktoś ma ochotę można wtedy do nich podejść i porozmawiać. Gdyby ktoś chciał iść do spowiedzi to po modlitwie wieczornej pojawiają się w kościele również księża – każdy z tabliczką opisująca w jakich językach może spowiadać).
Osoby, które mają przydzieloną jakąś pracę zwykle mają jeszcze dodatkowy punkt, gdzieś pomiędzy tymi wypisanymi wyżej. Ponieważ Taizé funkcjonuje niemal wyłącznie dzięki pracy wolontariuszy, grup pracy jest dużo. Niektóre z możliwe zajęć to:
Wydawać by się mogło, że perspektywa takich prac mogłaby odstraszać młodych ludzi od przyjazdu do Taizé. Paradoksalnie jednak grupy pracy, to zwykle najbardziej wesołe momenty w ciągu całego pobytu. W tym roku, w dzień wyjazdu, kiedy czekałam na autobus na ławce obok usiadła jakaś piętnastolatka. Słyszałam, jak rozmawia przez telefon z rodzicami: „I wiecie co? Normalnie przez dwa ostatnie dni czyściłam kible. Normalnie czad! Super było!”. Sama zresztą z rozrzewnieniem wspominam czasy, gdy jeszcze jako studentka odszlamiałam rury w Taizé. Jeśli miałabym na ten fenomen spojrzeć z perspektywy czasu, jako osoba już dorosła, wydaje mi się, że wynika on z faktu zapewnienia ludziom poczucia przynależności. W Taizé każdy ma przydzielony jakiś obowiązek, za który czuje się odpowiedzialny. Dzięki temu, każdy ma poczucie, że w jakiś sposób jest częścią wspólnoty, że się w coś angażuje. Tego trochę brakuje w naszym polskim kościele, gdzie większość ludzi jedynie przychodzi na Mszę odklepać paciorek i potem wraca do domu, tak samo obojętny na ludzi wokół jak przed wyjściem.
- Sprzątanie toalet
- Zmywanie po posiłkach,
- Wydawanie posiłków
- Gotowanie (to zwykle robią osoby, które przyjeżdżają na dłużej niż tydzień)
- Pilnowanie porządku (tzw. ‘Welcome’ lub ‘Night welcome’)
- Chór.
Wydawać by się mogło, że perspektywa takich prac mogłaby odstraszać młodych ludzi od przyjazdu do Taizé. Paradoksalnie jednak grupy pracy, to zwykle najbardziej wesołe momenty w ciągu całego pobytu. W tym roku, w dzień wyjazdu, kiedy czekałam na autobus na ławce obok usiadła jakaś piętnastolatka. Słyszałam, jak rozmawia przez telefon z rodzicami: „I wiecie co? Normalnie przez dwa ostatnie dni czyściłam kible. Normalnie czad! Super było!”. Sama zresztą z rozrzewnieniem wspominam czasy, gdy jeszcze jako studentka odszlamiałam rury w Taizé. Jeśli miałabym na ten fenomen spojrzeć z perspektywy czasu, jako osoba już dorosła, wydaje mi się, że wynika on z faktu zapewnienia ludziom poczucia przynależności. W Taizé każdy ma przydzielony jakiś obowiązek, za który czuje się odpowiedzialny. Dzięki temu, każdy ma poczucie, że w jakiś sposób jest częścią wspólnoty, że się w coś angażuje. Tego trochę brakuje w naszym polskim kościele, gdzie większość ludzi jedynie przychodzi na Mszę odklepać paciorek i potem wraca do domu, tak samo obojętny na ludzi wokół jak przed wyjściem.
Bardzo wartościowe są również spotkania w grupach. Taizé to wspólnota ekumeniczna To oznacza, że przyjeżdżają tu chrześcijanie wszystkich wyznań (katolicy, protestanci i prawosławni). Możliwość spotkania z osobami z innych krajów i innych wyznań bardzo otwiera oczy. Nagle się okazuje, że nie wszyscy myślą tak jak my, ale że pomimo wszystko można się dogadać i jeszcze czegoś od siebie nawzajem nauczyć. Z doświadczenia (pobytów w Taizé, podróży po świecie i bycia ekspatą w Chinach) mogę powiedzieć, że paradoksalnie często łatwiej dojść do porozumienia z kimś z innego kraju. Dlaczego? Mówi się, że ‘punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia’. Jeśli pochodzimy z tego samego kraju, tej samej kultury i mówimy tym samym językiem, to zaczynamy zakładać, że wszyscy też myślimy tak samo (skoro nasze ‘miejsce siedzenia’ jest niby takie samo). Kiedy się nagle okazuje, że nasze opinie mimo wszystko się różnią, to pojawiają się niesnaski i nieporozumienia. Kiedy pochodzimy z różnych kultur to z definicji wiadomo, że jak nie przyłożymy się mocnej do wytłumaczenia naszych poglądów, to się po prostu nie zrozumiemy. Dlatego w takich sytuacjach ludzie zwykle starają się więcej wyjaśniać, uważniej słuchać i generalnie być bardziej otwartymi na innych.
DOJAZD:
Do Taizé najłatwiej dostać się autokarem. Firma Margo Travel specjalizuje się w kursach wahadłowych do Taizé (co sobotę, z kilku największych miast w Polsce odjeżdżają autobusy bezpośrednio do Taizé. Koszt to ok 500–600zł (w zależności od miasta, z którego wyjeżdżamy).
Jest również możliwość przylotu samolotem do Lyonu i potem pociągiem do Macon. Zaś z Macon autobusem do Taizé. (Szczegółowe informacje można znaleźć na stronie Taizé).
A co do wrażeń, poniżej zamieszczam tekst, który popełniłam kilkanaście lat temu (niektóre zdjęcia równiez są z przed lat ;) , kiedy to na wzgórzu Taizé spędziłam 2 miesiące jako wolontariusz.
„Za górami, za lasami … na niewielkim wzgórzu w południowej Francji mieści się magiczna wioska Taizé… Początek iście bajkowy, ale też miejsce, o którym mowa jest zgoła niezwykłe.
Taizé, jako siedziba wspólnoty ekumenicznej założonej przez brata Rogera, gości rok rocznie tysiące chrześcijan z całego świata. Gdzież indziej katolicy, protestanci i prawosławni potrafiliby usiąść razem w kościele do tej samej modlitwy, śpiewając te same pieśni. W takim miejscu popularny kanon „Laudate omnes gentes” (‘Śpiewajcie Panu wszystkie narody’) nagle nabiera nowego znaczenia. Niezapomniane wrażenie przy okazji robi, kiedy siedząc koło dziewczyny z Kenii, chłopaka z Indii i grupy Niemców, widzisz jak wszyscy oni z wyrazem nabożnego rozmodlenia śpiewają polski kanon ‘Wysławiajcie Pana’ (co w ich wykonaniu brzmi mniej więcej „wyspawajcie Pana”).
W Taizé codziennie można być na Eucharystii, która za każdym razem odprawiana jest w innym języku. Takie doświadczenie stanowi prawdziwy egzamin z tego na ile faktycznie orientujemy się w tym, co dzieje się na Mszy Świętej. Egzamin myślę, można uznać za zaliczony, gdy uda nam się nie zgubić na Mszy odprawianej po węgiersku (kiedy to nawet słowo Amen brzmi niezrozumiale).
W tym niezwykłym miejscu stojąc w kolejce po jedzenie (a kolejki bywają długie) możesz usłyszeć wokół siebie wszystkie języki świata. Znamiennym jest jednak fakt, że tam wszyscy potrafią się ze sobą dogadać – jeśli nie po angielsku, to na pewno na migi (w czym celują szczególnie Włosi). Tak jakby historia Wierzy Babel znalazła swój happy end na Wzgórzu Taizé. Po miesięcznym pobycie w tym miejscu nagle łapiesz się na fakcie, iż rozumiesz o czym rozmawiają np. dwie Szwedki u ciebie w pokoju. Nie wspomnę już o tym, że na pewno wyjedziesz uzbrojony w zasób słownictwa liturgicznego w co najmniej pięciu językach.
Niezwykłe jest z jakim entuzjazmem każdy stara się nauczyć choć kilku słów w twoim języku. Nie sposób się nie wzruszyć, kiedy np. podchodzi do ciebie chłopak z Tanzanii i piękną polszczyzną pyta: „Cześć. Jak się masz?” Rozbrajające jest też niewątpliwe, kiedy pewien przystojniak z Rumuni starając się zabłysnąć, demonstruje swoją znajomość języka polskiego mówiąc do ciebie zalotnie: „kocham cię zielona małpo”.
Przeciętnemu przybyszowi z Polski oryginalne w Taizé wyda się także jedzenie. Dla osoby przyzwyczajonej do kanapek z serem i wędliną niewątpliwe wstrząsającym przeżyciem jest śniadanie, na które dostaje suchą bułkę i kawałek czekolady. I tak co dzień…. Tak… tam bezsprzecznie człowiek zaczyna doceniać wartość zwykłego kawałka chleba (zwłaszcza, że do czasu obiadu żołądek już dawno zdążył przyschnąć mu do kręgosłupa).
Mówiąc o Taizé nie sposób także nie wspomnieć o wartości pracy. Na Wzgórzu ma ona charakter wolontaryjny. Niemniej nigdy jakoś nie brakuje chętnych. Tam ludzie potrafią się niemal pokłócić o to, kto z nich będzie dzisiaj mył ubikację. Tak, tak. Toilet Teamy są niewątpliwe jednymi z najweselszych grup pracujących. Niezwykłe jest też oddanie z jakim ludzie podchodzą tam do swoich obowiązków. Jak tu się nie wzruszyć widząc drobną blondynkę schodzącą odważnie do studzienki ściekowej. Podchodzisz do niej i pytasz jaką to straszną grupę pracy dostała, że jej takie zajęcie zlecili. Ona na to odpowiada w uniesieniu: "I’m Ready For Everything".
Praca to także coś, co w Taizé w magiczny sposób zrównuje wszystkich w statusie społecznym. To, czy jesteś biotechnologiem z Polski, prawnikiem ze Stanów, czy mieszkańcem ubogiej wioski w Boliwii na prawdę nie ma znaczenia, gdy ramię w ramię idziecie odszlamiać rury. No a poza tym, kiedyż można lepiej poznać drugiego człowieka jak nie w sytuacji ekstremalnej?
Tak… Taizé to niewątpliwie magiczne miejsce…
I ja też tam byłam,
Herbatę dziwną piłam,
Dziwne jadło jadłam,
Zgubiłam trochę sadła,
Wierciłam w koszach dziury,
Odszlamiałam rury,
Gary szorowałam,
W sklepie sprzedawałam,
Pilnowałam dzieci,
Wynosiłam śmieci,
pół dnia stałam błocie…
… I marzę o powrocie.”
DOJAZD:
Do Taizé najłatwiej dostać się autokarem. Firma Margo Travel specjalizuje się w kursach wahadłowych do Taizé (co sobotę, z kilku największych miast w Polsce odjeżdżają autobusy bezpośrednio do Taizé. Koszt to ok 500–600zł (w zależności od miasta, z którego wyjeżdżamy).
Jest również możliwość przylotu samolotem do Lyonu i potem pociągiem do Macon. Zaś z Macon autobusem do Taizé. (Szczegółowe informacje można znaleźć na stronie Taizé).
A co do wrażeń, poniżej zamieszczam tekst, który popełniłam kilkanaście lat temu (niektóre zdjęcia równiez są z przed lat ;) , kiedy to na wzgórzu Taizé spędziłam 2 miesiące jako wolontariusz.
„Za górami, za lasami … na niewielkim wzgórzu w południowej Francji mieści się magiczna wioska Taizé… Początek iście bajkowy, ale też miejsce, o którym mowa jest zgoła niezwykłe.
Taizé, jako siedziba wspólnoty ekumenicznej założonej przez brata Rogera, gości rok rocznie tysiące chrześcijan z całego świata. Gdzież indziej katolicy, protestanci i prawosławni potrafiliby usiąść razem w kościele do tej samej modlitwy, śpiewając te same pieśni. W takim miejscu popularny kanon „Laudate omnes gentes” (‘Śpiewajcie Panu wszystkie narody’) nagle nabiera nowego znaczenia. Niezapomniane wrażenie przy okazji robi, kiedy siedząc koło dziewczyny z Kenii, chłopaka z Indii i grupy Niemców, widzisz jak wszyscy oni z wyrazem nabożnego rozmodlenia śpiewają polski kanon ‘Wysławiajcie Pana’ (co w ich wykonaniu brzmi mniej więcej „wyspawajcie Pana”).
W Taizé codziennie można być na Eucharystii, która za każdym razem odprawiana jest w innym języku. Takie doświadczenie stanowi prawdziwy egzamin z tego na ile faktycznie orientujemy się w tym, co dzieje się na Mszy Świętej. Egzamin myślę, można uznać za zaliczony, gdy uda nam się nie zgubić na Mszy odprawianej po węgiersku (kiedy to nawet słowo Amen brzmi niezrozumiale).
W tym niezwykłym miejscu stojąc w kolejce po jedzenie (a kolejki bywają długie) możesz usłyszeć wokół siebie wszystkie języki świata. Znamiennym jest jednak fakt, że tam wszyscy potrafią się ze sobą dogadać – jeśli nie po angielsku, to na pewno na migi (w czym celują szczególnie Włosi). Tak jakby historia Wierzy Babel znalazła swój happy end na Wzgórzu Taizé. Po miesięcznym pobycie w tym miejscu nagle łapiesz się na fakcie, iż rozumiesz o czym rozmawiają np. dwie Szwedki u ciebie w pokoju. Nie wspomnę już o tym, że na pewno wyjedziesz uzbrojony w zasób słownictwa liturgicznego w co najmniej pięciu językach.
Niezwykłe jest z jakim entuzjazmem każdy stara się nauczyć choć kilku słów w twoim języku. Nie sposób się nie wzruszyć, kiedy np. podchodzi do ciebie chłopak z Tanzanii i piękną polszczyzną pyta: „Cześć. Jak się masz?” Rozbrajające jest też niewątpliwe, kiedy pewien przystojniak z Rumuni starając się zabłysnąć, demonstruje swoją znajomość języka polskiego mówiąc do ciebie zalotnie: „kocham cię zielona małpo”.
Przeciętnemu przybyszowi z Polski oryginalne w Taizé wyda się także jedzenie. Dla osoby przyzwyczajonej do kanapek z serem i wędliną niewątpliwe wstrząsającym przeżyciem jest śniadanie, na które dostaje suchą bułkę i kawałek czekolady. I tak co dzień…. Tak… tam bezsprzecznie człowiek zaczyna doceniać wartość zwykłego kawałka chleba (zwłaszcza, że do czasu obiadu żołądek już dawno zdążył przyschnąć mu do kręgosłupa).
Mówiąc o Taizé nie sposób także nie wspomnieć o wartości pracy. Na Wzgórzu ma ona charakter wolontaryjny. Niemniej nigdy jakoś nie brakuje chętnych. Tam ludzie potrafią się niemal pokłócić o to, kto z nich będzie dzisiaj mył ubikację. Tak, tak. Toilet Teamy są niewątpliwe jednymi z najweselszych grup pracujących. Niezwykłe jest też oddanie z jakim ludzie podchodzą tam do swoich obowiązków. Jak tu się nie wzruszyć widząc drobną blondynkę schodzącą odważnie do studzienki ściekowej. Podchodzisz do niej i pytasz jaką to straszną grupę pracy dostała, że jej takie zajęcie zlecili. Ona na to odpowiada w uniesieniu: "I’m Ready For Everything".
Praca to także coś, co w Taizé w magiczny sposób zrównuje wszystkich w statusie społecznym. To, czy jesteś biotechnologiem z Polski, prawnikiem ze Stanów, czy mieszkańcem ubogiej wioski w Boliwii na prawdę nie ma znaczenia, gdy ramię w ramię idziecie odszlamiać rury. No a poza tym, kiedyż można lepiej poznać drugiego człowieka jak nie w sytuacji ekstremalnej?
Tak… Taizé to niewątpliwie magiczne miejsce…
I ja też tam byłam,
Herbatę dziwną piłam,
Dziwne jadło jadłam,
Zgubiłam trochę sadła,
Wierciłam w koszach dziury,
Odszlamiałam rury,
Gary szorowałam,
W sklepie sprzedawałam,
Pilnowałam dzieci,
Wynosiłam śmieci,
pół dnia stałam błocie…
… I marzę o powrocie.”